

Nie spieszno mi być posłańcem złej wieści. Na pierwszomajowy mecz Olimpii postanowiłem przejść się pieszo i oczywiście spóźniłem się. Ominęło mnie podobno 15 minut koncertowej gry naszego zespołu.
Kiedy dotarłem na miejsce Olimpia przegrywała już 0:1. Drużyna kompletnie się rozsypała. Żukowianie grający w gruncie rzeczy bardzo przeciętną piłkę przeważali w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła.
Dopiero po przerwie, po straconym drugim golu, deszczowej ulewie i zmianach przeprowadzonych przez trenera Osowianie zaczęli grać z zębem. Wstąpiła w nich sportowa złość i przeciwnicy nie mieli już nic do gadania. Nie potrafili wyjść z piłką ze swojej połowy. Nasza drużyna przeżyła metamorfozę, walczyła o każdą piłkę i w niczym nie przypominała zespołu, który pozwolił sobie strzelić dwa gole.
Cóż, umiejętności i czasu starczyło na zdobycie tylko honorowej bramki. Szkoda, bo naprawdę wystarczyło trochę szczęścia i zimnej krwi i mogło być dużo lepiej. Sytuacja Olimpii jest nie do pozazdroszczenia, widziałem po meczu ich złość i rozgoryczenie, ich poobijane kolana, popuchnięte kostki, łatwo ich krytykować patrząc z boku.
Jesteśmy z nimi, trzymamy kciuki wierząc, że jak mawia Kazimierz Górski - dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe. Najbliższy mecz w niedzielę o 11 na stadionie Gedanii w Gdańsku.